Są osoby, które mają poważne problemy z granicami. Nawet nie zdając sobie z tego sprawę. Kto ma słabe granice? Człowiek ze słabymi granicami, to taki ktoś, kto spogląda na coś, co nie należy do niego 🙂 Nawet nie spogląda tylko wprost uważa to coś za swojego. Określić własne granice można wtedy, kiedy się rozumie, gdzie jest własny teren, a gdzie cudzy. Osoby ze słabymi granicami tego nie potrafią. Stąd problemy w relacjach takich osób i rozczarowanie całym światem. Z drugiej strony słabe granice ma też ktoś, kto pozwala innym wkraczać na swój teren. Słabe granice to wkraczanie na czyjś teren albo pozwalanie na to, by inni wchodzili na własny.
Jak zrozumieć, gdzie są własne granice, a gdzie czyjeś? Co zrobić z kimś, kto przekracza granice?
Kogoś, kto przekracza granice i wchodzi na nasz teren można po prostu wyeliminować. Całkowicie. Na przykład zwolnić z pacy. Albo się rozwieść. Albo zablokować w telefonie. Albo usunąć komentarze. Albo usunąć z własnego życia. Wszędzie, gdzie możemy się pozbyć intruza, wszędzie tam jest nasz teren.
Ale co wtedy, jeśli nie możemy się kogoś pozbyć? Wtedy to oznacza, że ten teren nie do końca jest nasz.
Albo wcale nie jest. I wtedy należy się dogadywać, przekonywać, dzielić władzę, ustępować, szukać kompromisu, negocjować.
Na przykład ktoś probuje wślizgnąć się do naszego domu. Możemy go wyrzucić. Albo wezwać policję. Prawo jest po naszej stronie.
Albo ktoś napisze głupi komentarz na czyimś blogu. Właściciel bloga może zablokować go albo usunąć wypowiedź, żeby nie oglądać. To jest obrona granic. Ale nie zawsze i nie każdy to robi. Dlaczego? Dlatego, że prawdziwe, rzeczywiste granice nie zawsze przebiegają tam, gdzie są granice formalne.
Formalnie możemy wyrzucić z domu każdego, kto nie ma prawa własności albo nie jest zameldowany u nas w mieszkaniu. Ale w rzeczywistości nie możemy wyrzucić z domu kogoś, kogo kochamy. Kto jest ważny dla nas, kogo boimy się stracić. Albo na odwrót, kogo się po prostu sami boimy. Niby jest to osoba, która atakuje nasze granice. Ale okazuje się jednak, że granice nie są nasze. Skoro nic nie możemy zrobić. Okazuje się, że to nie jest nasz teren.
Na przykład zapraszamy do swojego domu przyjaciela, który w swoim domu ma remont i narazie pomieszka u nas. Przyjaciel zaprasza swoją dziewczynę, potem kolejną, potem rodzinę, mieszka coraz dłużej i nie zamierza się wyprowadzać. Zmienia wszystko w naszym domu, krytykuje, mówi nam co powinnismy robić i jak ustawiać swoje meble. Niby nie ma nic prostrzego, jak wywalić go i sprawa załatwiona. Ale tak postąpi ktoś, kto ma silne granice. Człowiek ze słabymi granicami będzie się bał, co o nim pomyśli przyjaciel i inni ludzie. Że nie jest życzliwy, nie jest wyrozumiały, nie jest demokratyczny w końcu! Nachalny przyjaciel nie będzie się bał, co o nim pomyśli gospodarz. Że gospodarz opowie innym o tym, jaki ten jest nachalny i ograniczony. Za to gospodarz na skutek słabych granic będzie pozwalał, by w jego domu ktoś rządził za niego. Gospodarz ze słabymi granicami będzie się bal, że przyjaciel przesadzi opowiadając o jego nieżyczliwości i wszyscy się od niego odwrócą. Dlatego nie ma innego wyjścia, tylko tolerować chamstwo albo czyjąś głupotę na własnym terenie, żeby inni nie pomyśleli o gospodarzu źle. Niczym innym człowiek ze słabymi granicami nie może przyciągnąć ludzi do siebie, tylko jak ustępowaniem własnego terenu, uginając się, za każdym razem coraz więcej i więcej.
Nie wszyscy oczywiście mają z tym problem, ale granice rzeczywiście przebiegają gdzieś w tych okolicach – pomiędzy prawem do czegoś i umiejętnością z tego prawa skorzystać. Formalnie możemy kogoś zablokować, wyrzucić, odłożyć słuchawkę, zerwać znajomość. Ale faktycznie boimy się to zrobić, bo kochamy, nie chcemy, krepujemy się. Więc trzeba wyjaśnić dla siebie, gdzie leży ta granica. I dlaczego ona tam leży. Jeśli ktoś nas poucza albo obraża na naszym terenie, a my się z tym zgadzamy i nawet przytakujemy, oznacza to, że nie jest to nasz teren. Skoro pozwalamy na to. Co powinien zrobić intruz, żebyśmy go wyrzucili, zablokowali, rozwiedli się albo zwolnili go? Po jakim jego działaniu jesteśmy w stanie to zrobić? W tym miejscu i przebiega faktyczna granica w relacjach z tą osobą. W relacjach z innymi ludźmi ona przebiega gdzie indziej.
Niektórzy jeszcze liczą na to, że inni będą omijać ich granice z poczucia przyzwoitości. Ale inni je będą omijać tylko tam, gdzie nie będą mogli wejść. Nie ma co liczyć, że sumienie innego człowieka nie pozwoli mu wkroczyć na nasz teren jeśli sami boimy się mu tego zabronić. Każdy buduje swoje granice sam.
Drugi człowiek na tyle daje nam prawo korzystać z jego terenu, na tyle jest gotów nas wpuścić na niego, na ile jest zainteresowany relacją z nami. Jeśli jesteśmy mu potrzebni, on będzie się liczył z nami. Ale liczyć się będzie na tyle, na ile jest gotów się „posunąć” na swoim terenie. On będzie zastanawiał się, na ile zależy mu na nas i na ile zależy mu na swoim terenie. I na tej podstawie się dzielił nim albo nie.
Dlatego kiedy w relacjach istnieje równowaga znaczenia, kiedy obydwoje partnerów są niewielkimi minusami, w równym stopniu zależnymi od siebie – wtedy każdy chce się dzielić tym, co ma. Starają się być delikatni i cenią się nawzajem. Ale kiedy jeden dla drugiego jet wart dużo mniej, pierwszy oddaje swój teren, drugi robi, co chce. Na ile mu pozwoli sumienie. Ponieważ gospodarz terenu w niczym go nie ogranicza. Ale „gospodarz” takiego terenu to taki sobie gospodarz. Prawdziwy gospodarz to ten, który może pozwolić sobie na więcej.
Zastanawialiście się kiedy, gdzie macie granice służbowe, prywatne, przyjacielskie? Ma ktoś problem z określeniem własnych granic?
TK
70 komentarzy
Mam z tym problem od zawsze.
Albo jestem zamknięta i ktos próbuje wlazic w moje życie żeby Mnie poznac.
Po czym kiedy ta osoba sie dystansuje Ja w automacie wlaze w jego życie.
Np w nowej relacji ktoś po długim staraniu sie zdysyansowal ,Wiec Ja teraz inicjuje wszystkie rozmowy,spotkania itd.
I absolutnie nie wiem jak to przerwac z korzyścią dla Siebie samej tak żeby nie wynosic sobie mózgu....
No jasne że jest z tym problem, od dziecka wpajano że nie należy okazywać złości bo to niegrzeczne. No i dorosły człowiek reaguje na przekroczenie swoich granic dopiero gdy mu sie „uleje”, a potem otoczenie się dziwi co on tak nagle wyeksplodował, no bo przeciez spokojny gość z natury...
Dziękuję Pani Tatiano za udostępnienie tego wpisu publicznie dla wszystkich czytelników :) Odpowiadając na pytanie, miewam problemy z określeniem granic w kontaktach z rodzicami, z przełożonymi w pracy i w związku. Pozdrawiam bardzo serdecznie, bardzo dobrze było przeczytać nowy artykuł o granicach.
:)
Ja mam ogromne problemy z ustalaniem granic. Zawsze jestem bardzo ustępliwa, często swoim kosztem. Dzieje się to zarówno w sferze damsko-męskiej, jak i przyjacielskiej, w strefie zawodowej jest jednak przeciwnie. Dzięki Pani blogowi uzmysłowiłam sobie sam fakt nieposiadania granic, i dzięki temu staram się budować swoje granice. Dziękuję <3
<3
Pani Tatiano chciałam pani podziękować za to że pani przekazuje świata wiedzę w tak przejrzysty sposób
Wiele osób pani potrzebuje
Dla wielu jest pani "droga do lepszej przyszłości "
Jestem naprawdę wdzięczna losowi że trafiłam na pani blog
Serdecznie pozdrawiam :)
Ja bardzo długo miałam bardzo słabe granice. Prawie żadne. Dopiero od niedawna, około 2 lat, uczę się stawiać granice i bronić swojego terenu. Czasami jest to trudne, ale daje dużą satysfakcję. Dziękuję za pomoc ❤️❤️❤️
Ludzie nagminnie przekraczają granice udzielając rad o które się w ogóle nie prosi. A na ewentualną odpowiedź, że tego nie zrobię bo mnie jest z tym dobrze, potrafią się obrazić i na długi czas zdystansować. Trudno wszystkich wykasować ze swojego życia bo człowiek by został sam a jeszcze jak tych znajomych za dużo nie ma to nie ma czym szastać i chociaż mu to czy tamto nie pasuje to się zgadza, przytakuje.
A nie należy przytakiwać jeśli się nie zgadzamy. Ludzi trzeba przyciągąć do siebie nie oddawaniem im własnego terenu tylko rozwojem własnych zasobów. Na tyle, żeby być im przydatnym, pomocnym, żeby sami szukali kontaktu z nami. Przy okazji jest to droga do realizacji siebie, co też jest ważne.
To mi się bardzo podoba. Dzięki za kolejny fajowy wpis
<3
Czy jesli bedziemy tylko przydatni, pomocni nie szukajacy pomocy od innych nie staniemy sie w koncu tym mięciutkim wygodnym dywanikiem? I nie przyciagniemy do siebie w większości niezaradnych partnerów, znajomych?
Zauważyłam, że z wiekiem moje granice są coraz bardziej szczelne... pewnie dlatego, że coraz mniej zastanawiam się nad tym co "o mnie pomyślą/powiedzą" inni. Natomiast w młodości, z pilnowaniem własnych granic, bywało różnie...Cóż do wszystkiego trzeba dojrzeć.
Temat...jakby Pani czytała w myslach:).jestem osobą paląca I ostatnio mężczyzna z którym się spotykam postawił mi warunek jak rzucisz palenie to będziemy się spotykać. On wiedział że pale A ja wiedziałam, że on tego nie lubi. Chciałabym rzucić palenie ...jeżeli to zrobię to dla siebie( jak o tym myślę to strach i panika):) nie chce być z kimś pod jakimś warunkiem źle bym się z tym czuła. Chciałabym obronić swój teren i ewentualnie być gotowa stracić , zrobić to ekologicznie żeby nie siedzieć w jamie. Pozdrawiam serdecznie:)
Wcieliłam w życie zasadę, żeby się nie tłumaczyć i nie odzywać, jeżeli nie było pytania. Bardzo mi się to podoba :) W szkole mojego młodszego syna było zebranie. Obowiązkowe (!) Ubawiło mnie to sformułowanie, ale mniejsza z tym. Nie poszłam, bo miałam kichawę :) Wybrałam się do wychowawczyni kilka dni później, żeby podpisać jakąś zgodę. Wychowawczyni mówi do mnie tak: "nie było Pani na zebraniu" i patrzy na mnie wyczekująco, a ja nic, przecież po pierwsze nie było pytania, a po drugie nie będę się tłumaczyć. Wychowawczyni próbuje inaczej: "wszyscy byli i coś tam, coś tam", ja dalej nic. Trudno mi uwierzyć, że wszyscy byli, bo zazwyczaj na zabraniach razem ze mną jest dziewięć osób :) Tak czy inaczej nie wytłumaczyłam się z nieobecności, nie skomentowałam jej wypowiedzi. Podpisałam papiery, odpowiedziałam na pytanie związane z moim synem i się pożegnałam. Wychodząc ze szkoły uśmiechałam się sama do siebie, a w myślach do Pani Tatiany :)
Wcieliłam w życie zasadę, żeby się nie tłumaczyć i nie odzywać, jeżeli nie było pytania. Bardzo mi się to podoba W szkole mojego młodszego syna było zebranie. Obowiązkowe (!) Ubawiło mnie to sformułowanie, ale mniejsza z tym. Nie poszłam, bo miałam kichawę Wybrałam się do wychowawczyni kilka dni później, żeby podpisać jakąś zgodę. Wychowawczyni mówi do mnie tak: „nie było Pani na zebraniu” i patrzy na mnie wyczekująco, a ja nic, przecież po pierwsze nie było pytania, a po drugie nie będę się tłumaczyć. Wychowawczyni próbuje inaczej: „wszyscy byli i coś tam, coś tam”, ja dalej nic. Trudno mi uwierzyć, że wszyscy byli, bo zazwyczaj na zabraniach razem ze mną jest dziewięć osób Tak czy inaczej nie wytłumaczyłam się z nieobecności, nie skomentowałam jej wypowiedzi. Podpisałam papiery, odpowiedziałam na pytanie związane z moim synem i się pożegnałam. Wychodząc ze szkoły uśmiechałam się sama do siebie, a w myślach do Pani Tatiany
Ja do niedawna w ogóle nie wiedziałam, że jest coś takiego jak jakieś granice. Sama przekraczałam granice innych ludzi i pozwalałam na niszczenie moich granic. To było jak jakiś schemat, na początku znajomości było bardzo dobrze, bo stwarzałam dobre wrażenie a potem bardzo szybko lądowałem w minus. Teraz wiem dlaczego i wiele z tych relacji wyglądałoby całkiem inaczej gdyby nie moje zachowanie, nie miałam świadomości, że to w dużej mierze moja wina, za niektóre moje zachowania z przeszłości jest mi teraz po prostu wstyd.
Proszę pozbyć się wstydu, to szarpanie nerwów sobie bez sensu. Proszę zrozumieć po prostu, że wtedy, wcześniej nie mogła się Pani zachować inaczej. Teraz jest Pani bogatsza w wiedzę i nie postąpiła by tak, jak dawniej. A wcześniej nie miała Pani po prostu innego wyjścia. Nie mogła się Pani zachować inaczej. Więc po co się wstydzić?
Mam to samo. Wstyd za poniżanie przed byłym partnerem i brak mądrości jak należy w życiu postepowac
Pisała Pani kiedys albo mówiła w jednym z filmów ze nie nelezy zgadzać sie na kompromisy..jak to w koncu jest z tym kompromisem?
Pani ma świadomość, że taka forma pytania "jak to w koncu jest z tym kompromisem?" to w odbiorze może że atak. No i być może świadczyć o problemie z własnymi granicami. Czy do lekarza w przychodni, albo urzędniczki w banku też by Pani używała takiej formy. Ja powiem szczerze nie...
Podpinam się do pytania Anny o kompromisach. Też się zastanawiam jak to ma być...?!
Może to dobry temat na kolejny wpis Pani Tatiano?
Zaczyna się koncert życzeń☺ Już to przerabialiśmy. Nie raz...
"jak to w końcu jest z XXX" - czytaj: żądam długiego, wyczerpującego artykułu na ciekawiący mnie temat. XXX I to szybko!!!!
Tak sobie myślę, że w szkole powinni uczyć chociaż podstaw psychologii i podstaw prawa bo to są dwie niesamowicie ważne dziedziny, które mogą przy nieznajomości bardzo skomplikować albo nawet zniszczyć życie. W zamian przez wiele lat uczymy się „ co autor chciał przez to powiedzieć” a nikomu to do niczego po latach niepotrzebne.
A autor był neurotykiem do potęgi, inaczej nie pisał by książek ))
Hahaha !!!!!!!!!
Dziękuję Pani Tatiano za ten blog, dużo pracy przede mną ale może jeszcze nie wszystko stracone......życie cały czas trwa
Dopiero od niedawna zrozumiałam jak to działa. Nigdy nie przekraczałam cudzych granic ze zwykłej przyzwoitości i taktu myślałam,że inni mają podobnie I tak zostałam pożarta...
Witam. Miałam problem z przekraczaniem
granic, lubiłam wymuszać, udzielać porad bez prośby drugiej strony czy tłumaczyć się bez potrzeby. Odkąd czytam bloga pilnuje się, aby pozostać we własnych granicach, czuje sie z tym lepiej, nie powoduje to niecheci drugiej strony. Gorzej idzie mi natomiast, jeśli ktoś wchodzi na mój teren, chociaż staram się również nad tym pracować. Mam koleżankę, która bezustannie wchodziła na mój teren, chciała wszystko wiedzieć, a ja jej na to pozwalalam. Teraz za dużo nie mówię i spowodowało to, że ona wymyśla różne historie, bo nie wie co się dokładnie dzieje. Ja natomiast nie przejmuje się tym , co mówi na mój temat czy mnie lubi czy nie, mam dystans. Nie mogę jej wyrzucić z życia, bo pracujemy razem. Teraz ona zabiega o kontakt a ja go ograniczylam ale jeszcze dużo pracy przede mną.
Też nie wiedziałam i nie czułam ze są granice ( oczywiście oprócz tych oczywistych ze np.jeśli nie chce seksu to tego nie zrobie :)).W dzieciństwie wpajano mi że najlepiej siedzieć cicho i się nie odzywać być zawsze grzeczna do każdego .No i tak mi zostało grzeczna do każdego nawet Ty h którzy właza na mój teren .Ale od czasu jak czytam Pani bloga jestem zupełnie inna kobieta oczywiście cały czas się uczę :)
Między innymi to był powód, że zaczęłam czytać Pani bloga. Pozwalałam przekraczać swoje granice. Czasami zastanawiałam się ile jeszcze mogę znieść i jak nisko upaść. Pozwalałam znajomym i mojej rodzinie wtrącać się w moje życie, radzić mi, komentować moje wybory. Tłumaczyłam się ze wszystkiego jak małe dziecko niepewne siebie. Szale przeważył mój dziwny związek z kochankiem. Zmiany godzin spotkań w ostatniej chwili, spotkania tylko w dogodnym czasie dla niego, seks w nie komfortowych miejscach, ehh długo by opowiadać. Czułam się z tym coraz gorzej, sama byłam zdziwiona swoim impulsywnym zachowaniem. Nie widziałam jak zmienić swoje i jego zachowanie, bo tak jak Pani mówi robienie wymówek czy awantur nic nie daje. Więc czytałam Pani bloga i powoli zaczęłam mieć świadomość co robię nie tak. Oczywiście popełniam jeszcze błędy, ale teraz jak godzę się na spotkanie w dziwnym miejscu i terminie, pytam się siebie, czy na pewno tego chcę i czy przyniesie mi to radość. Jeśli nie to po prostu mówię "nie" i nie boję się, że go stracę.
Pilnowanie wlasnych granic jest nie zwykle trudne dla kogos kto sie boi, czy to samotnosci, czy krytyki, odrzucenia. Ja od lat walcze z takim strachem I dopiero od ponad roku widze zmiane. Trzeba po prostu wewnetrznie sie zgodzic na ta samotnosc, na to milczenie, na krytyke i nie dac sobie kolejny raz wejsc na glowe, isc na kolejny kompromis, na ktory nie ma sie ochoty, zadowolic sie ochlapami czyjes uwagi. I rozwijac wlasne zasoby nie czekac na innych bo mozna sie nie doczekac a zycie plynie strasznie szybko. Ustawilam sie w wielu relacjach gdzie to ja zawsze sie naginalam, dostosywalam, czekalam bylam dostepna itp wiele mnie to emocjonalnie kosztowalo, bo niestety ludzie tego nie doceniaja a depcza I nieszanuja takich rozmytych, tolerancyjnych granic.
Uczę się poznawać gdzie są granice. W pracy przyszłam do pokoju kolezanki aby jej coś służbowego powiedzieć, ona na koniec rozmowy powiedziała że skorzystała ze służbowej filiżanki które są w moim pokoju i teraz chciałaby ja mi oddać. Czyli ja miałabym ja teraz wziąć i zanieść do swojego pokoju. A ja jej odpowiedziałem że jak przyjdzie do mnie do pokoju to wtedy mi odda. Czy mam rację Pani Tatiano?
Dziękuję za ten tekst. Wyśmienity i jaki prawdziwy. Chociaż trudny i ....tym bardziej cenny.
"Ale w rzeczywistości nie możemy wyrzucić z domu kogoś, kogo kochamy. Kto jest ważny dla nas, kogo boimy się stracić".
Moje doświadczenie dotyczy relacji przyjacielskiej, Chyba od początku miałyśmy i ja i ona problem z określeniem granic, co przyczyniło się do rozpadu relacji. Tak się bałam ją stracić, że egocentryzmem i neurotyczną próbą budowania relacji toczyłam się po równi pochyłej. Dałam tej osobie wejść na swój teren, czego nikt inny nie doświadczył, przekroczyłam a wręcz podeptałam też jej granice. Wiem, że byłam minusem, ale w sumie to nie wiem ... czy ona była plusem, czy także ogromnym minusem. Wydaje mi się, że raczej tworzyłyśmy dwa ogromne minusy. Dla własnego i jej dobra zamknęłam tę relację (nadal mnie to boli=jestem nadal minusem). Ale dzięki Pani Tatianie mniejszym. Przepraszam, za takie osobiste wyznania. Pozdrawiam i życzę zdrowia:).
<3
Moje granice również kiedyś przekroczyłam.W swojej ostatniej relacji mocno je przekroczyłam chcąc coraz większej uwagi,dziś wiem że zarówno relacja jak i moje życiowe położenie przyczyniły się do rozstania.Wiedza zdobyta jest nieoceniona...jestem inną osobą, bez tych przeżyć nie czulabym tak dużego rozwoju osobistego.Niezwykle mi Pani pomogła w tej zmianie: -)
U mnie kwestia trzymania się granic zależy mocno od rodzaju relacji... W relacjach z rodzicami to moje granice na ogol są "atakowane", zwłaszcza przez mojego tatę, który próbuje żyć moim życiem. Staram się na to nie pozwalać ale czasami odpuszczam dla świetego spokoju.
W relacjach pracowych na ogół nie probuję wchodzić na teren innych i sama pilnuję swoich granic. Napisałam "na ogół" ponieważ w jednym przypadku całkowicie pozwoliłam wejść komuś na moj teren i zupełnie nie reagowałam. Przez ostatnie 2 l byłam mobbingowana przez szefową. Sama nie wiem jak moģlo do tego dojść. Chyba trochę jak z gotowaną żabą... jak się żabę wrzuci do wrzątku to wyskoczy, jak się podgrzewa powoli to żaba się ugotuje. Szczesliwie obudziłam się i odeszłam przed ugotowaniem na dobre. Ale i tak mam niesmak sama do siebie.
Z kolei w relacjach romantycznych zdecydowanie to ja probuję przekroczyć granice drugiej osoby. Do niedawna wydawało mi się ze robię to całkiem niewinnie, subtelnie i niezauwazalnie ale lektura bloga uswiadomiła mi, że to nieprawda. Od tego czasu oczywiscie staram się pilnować ale jeszcze roznie bywa. Przyznam że Pani filmiki i wpisy, Pani Tatiano, rewelacyjnie stawiają mnie do pionu. Niby rozumiem podstawowe zasady ale czasami potrzebuję takiego "kopniaka" i postawienia do pionu :) Bardzo dziękuję, jest Pani Dobrym Duchem :)
PS. Przepraszam za długość komentarza.
Ja od niedawna pracuję i zaczynam zastanawiać się jak wyglądają moje relacje z osobami w pracy. Jestem przed 30stka najmłodsza w ekipie i mam wyższe stanowisko/wykształcenie niż 80% współpracowników. Staram się być miła i nigdy nie wywyzszac się stanowiskiem, każdego traktować równo. Ale jakie było moje zdziwienie kiedy zaczęła mnie "ustawiać" w pracy koleżanka, która zajmuje się sprzątaniem. Zaczęła pozwalać sobie na zbyt wiele uwag w moja stronę. Ponieważ czytam Pani blog bardzo chętnie to coś tam w główce z tego zostaje i szybko zaczęłam bronić swoich granic, ale nie agresywnie tylko za każdym razem kiedy ta koleżanka zaczęła przekraczać granice ja stawałam się wobec niej "chlodniejsza" i zdystansowana. I pomogło szybko zrozumiała ze przesądza. Nie trzeba było rozmów, tłumaczeń wystarczyła sama postawa.
Pani dała mi narzędzia, które już stosuję bez problemu, po pierwsze gdy ktoś nie mówi jasno o co mu chodzi, tylko wykonuje jakieś gesty czy niedomówienia, nie domyślam się co autor miał na myśli. Ignoruję sprawę i koniec, takie proste a jak niesamowicie wyzwalające, zaczęłam od byłego plusa (bez tego bym zwariowała, biorąc pod uwagę jego zagrywki) ale rozszerzyłam na innych. Po drugie, nie doradzam, nie pomagam gdy ktoś nie prosi. Nie wyskakuję przed szereg w relacjach, mniej się staram, nie czuję przymusu aby zawsze/od razu odpowiadać. No i ostatnio grzecznie zwróciłam uwagę nowej sąsiadce gdy ewidentnie zaczęła wkraczać na mój teren. Najpierw się wściekła i krzyczała, zachowałam spokój. Następnego dnia przeprosiła i problem został usunięty. Z jednym mam ogromny problem, nadal neurotycznie się tłumaczę, z moich decyzji, działań itp. Już gdy to robię jestem na siebie wściekła, to się dzieje jakby poza moją kontrolą. Nie wiem jak to zmienić, obiecuję sobie, że to był ostatni raz a potem znowu ...No chore po prostu. Jedyny postęp, to zawężam grono osób przed którymi to robię. Dziękuję Pani Tatiano i to nie jest podlizywanie ale autentyczna wdzięczność. Jeszcze dużo pracy przede mną, jeszcze trochę się szarpię, ale już te małe kroki to ogromny postęp, bo lepiej się czuję, jestem spokojniejsza i bardziej "wyluzowana" :)
Dziękuję za komentarz, dzięki takim komentarzom chce się więcej nagrywać i dzielić się wiedzą ) Pozdrawiam Panią serdecznie! )
Ja przyznam, że nie jestem pewna, czy dobrze to rozumiem? Silne granice ma ten, kto nie oddaje swojego terenu, ale też i nie wchodzi na cudzy teren, tak? Bo nagminnie widzę takie przypadki, że ktoś, kto niby wydaje się silny i bez problemu włazi z butami w cudze granice, jednocześnie w ten sposób niejako oddaje swoje, choć oczywiście nie wszystkim. Ale skoro on sobie pozwala, to traci szacunek i co silniejsi odpłacają mu pięknym za nadobne. Szanujemy tych, którzy nie pozwalają przekraczać swoich granic, ale i nie przekraczają naszych. Innych co najwyżej się boimy. Czy z tego płynie wniosek, że zawsze ci, którzy depczą nasz teren mają jednocześnie problem ze swoim?
Ja zawsze byłam kotem co chadza swoimi ścieżkami i zaznacza swoj teren/granice. Od najmłodszych lat trudy życia przystosowały mnie do przetrwania, wygrywania, oraz zaznaczania granic (jako najmłodsza z 5ki rodzeństwa i wychowująca się na łąkach, lasach i jeziorze koło domu, u matki która nas samodzielnie utrzymywała). Mając zaledwie 8 lat sprzedawałam 'owoce lasu' by mieć własne pieniądze, wspomóc matkę i nie musieć dzielić się z nikim "moim terenem", moimi marzeniami, moimi działaniami i planami na przyszłość.
Samodzielnie zbudowałam swój szałas w gąszczu krzewiastych drzew i tam byłam Krolową swego domu i marzeń.
Będąc nastolatką, zarabiałam 3 x więcej od mojej mamy, a byłam zatrudniona odbywając praktykę zawodu autoryzowaną przez mą szkołę. To był jeden jedyny raz gdzie byłam zatrudniona 'u szefa'. Odtąd już byłam kowalem i szefen swego losu (własna firma-y).
Problem w tym, że wszystko w życiu powinno być właściwie wybalansowane, bo kiedy wchodzi w stefę jednej skrajności lub drugiej, to człowiek staje się pusty jak wrak bez żagla.
Ja tak dobrze pilnowałam swego terenu, wolności i niezależności, że prawdopodobnie z tego powodu nie utrzymał się mój związek z ojcem mego dziecka. Nigdy też 'nie dopuściłam' innego mężczyzny by 'zarządzał' mym dzieckiem, mną, mym domem i moimi granicami - więc swiadomie skazałam się na samotność i samotne wychowywanie dziecka.
To samo stało się z przyłaciółkami, które stałe wchodziły w moje życie, próbując odebrać mi albo mojego mężczyznę, albo zabrać to co sama zbudowałam dzięki talentom i staraniom, lub udziobać sobie to czy owo, a nawet podkraść coś czego mi zazdrościły, więc 'wylatywały' jedna po 2giej z mego życia, bo nie było mowy o deptaniu po mej osobie/mej głowie/mym terenie i przywłaszczaniu sobie tego co moje.
Takie staranne trzymanie swych granic, sprawiło, że albo jestem skrajnie podziwiana przez adoratorów (też kobiety szukające mentorki) którzy należą najczęściej do tych 'Słabych', co chcą przylepić się do 'Mocnej' - po to bym stała się ich mentorką, lub/oraz kochanką co ładuje non-stop ich 'baterie', lub trafiam na tych co mnie skrajnie unikają właśnie dlatego że teren jest nie dla kompromisów - 'nieddostępny', tylko mój, a ja nie należę do tych co w czymś ustępują.
Taki jest tylko mój obraz zewnętrzny a tak naprawdę chętną jestem mentorować, pomagać, a nawet dawać to co moje - ale tylko gdy sama widzę czyjąś potrzebę, nie kiedy ktoś chce mi to narzucić, lub mnie wykorzystać.
Czuję wielką samotność w mych granicach, ale jednocześnie czuję że te granice to moja wolność i łupek powietrza bez którego nie mogła bym swobodnie oddychać.
Nadal mam chyba problem z granicami. Ten wpis uświadomił mi to dobitnie. I dzisiejsza sytuacja. Pozwolić komuś panoszyć się na swoim terenie i jeszcze 'załagodzić', poklepać za to po pleckach... Świadomość pewnych mechanizmów to bogactwo (tutaj Pani Tatiano pragnę podziękować za tę wiedzę), ale jest jeszcze poziom kompetencji- umiejętność wykorzystywania tych zasobów. To wciąż nie jest dla mnie łatwe. Trening czyni mistrza? ;)
"Granice & Kompromisy" . Dla pewnej Pani która prowadzi Blog i która zadała pytanie o życie osób z wyznaczonymi własnymi granicami lub ich brakiem, czy odpuszczaniem dla zdobycia większego grona sprzymierzeńców i ogolnego uznania - odpowiedziałam:
"Ja zawsze byłam kotem co chadza swoimi ścieżkami, dba o suwerenność i zaznacza swój teren/granice. Od najmłodszych lat trudy życia przystosowały mnie do przetrwania, wygrywania, oraz zaznaczania granic (jako najmłodsza z 5ki rodzeństwa i wychowująca się na łąkach, lasach i jeziorze koło domu, u matki która nas samodzielnie utrzymywała). Mając zaledwie 8 lat sprzedawałam 'owoce lasu' by mieć własne pieniądze, wspomóc matkę i nie musieć dzielić się z nikim "moim terenem", moimi marzeniami, moimi działaniami i planami na przyszłość. Mając 10 lat, wygrałam tytuł 'kapitana grupy' dziewcząt na koloniach letnich, w wyścigu, gdzie zaryzykowałam skok nad stroną górą, by wyprzedzić starsze i wyzsze odemnie dziewczyny.
Mając ok 6-7 lat samodzielnie zbudowałam swój szałas w gąszczu krzewiastych drzew i tam byłam Królową swej kryjówki i marzeń.
Będąc nastolatką, zarabiałam 3 x więcej od mojej mamy, a byłam zatrudniona odbywając prywatne praktyki fachu autoryzowane przez mą szkołę. To był jeden jedyny raz gdzie byłam zatrudniona 'u szefa'. Odtąd już byłam kowalem i szefen swego losu (własna firma-y).
Problem w tym, że wszystko w życiu powinno być właściwie wybalansowane, bo kiedy wchodzi to w stefę jednej skrajności lub drugiej, to człowiek staje się samotny i pusty jak wrak bez żagla, lub bez załogi.
Ja tak dobrze pilnowałam swej suwerenności, wolności i niezależności, że prawdopodobnie z tego powodu nie utrzymał się mój związek z ojcem mego dziecka. Nie darowałam kłamstw i zdrady. Nigdy też 'nie dopuściłam' innego mężczyzny by 'zarządzał' mym dzieckiem, mną, mym domem i moimi granicami/wolnością - więc świadomie skazałam się na samotność i samotne wychowywanie dziecka, a własne życie intymne obwarowałam granicą z przyzwoleniem dla mężczyzn na jedną noc/weekend :)
Nigdy też nie dopuściłam do tego by otworzyć granice domu i do mego syna dla 'internetowych przyjaciół' - tu w grę wchodziła ochrona, nie tylko sprawa 'granic'.
To samo stało się z przyłaciółkami, z których większość stałe wchodziły w moje życie, próbując odebrać mi albo mojego mężczyznę, albo zabrać to co sama zbudowałam dzięki talentom i staraniom, lub by udziobać sobie to czy owo czego mi zazdrościły, więc 'wylatywały' jedna po 2giej z mego życia. Nie było mowy o deptaniu po mym 'ogrodzie'/ głowie/ mym terenie i przywłaszczaniu sobie tego co moje/osobiste.
Takie staranne trzymanie swych granic, sprawiło, że albo jestem podziwiana przez adoratorów (też kobiety szukające mentorki) którzy należą najczęściej do tych 'Słabszych' co chcą przylepić się do 'Pewnej Siebie' - po to bym stała się ich mentorką, lub/oraz kochanką dla mężczyzn, co ładuje non-stop ich 'baterie', lub też trafiam na tych co mnie przesadnie unikają właśnie dlatego, że teren jest obwarowany 10 kłódkami a mury za wysokie - 'nie łatwe do zdobycia'.
Taki jest tylko mój obraz zewnętrzny, a tak naprawdę chętną jestem mentorować, pomagać, a nawet dawać to co moje - ale tylko gdy widzę Człowieka w czlowieku, tam gdzie sama widzę czyjąś potrzebę, a nie kiedy ktoś chce mi to narzucić, lub mnie wykorzystać.Mężczyźni silni, boją się że mogę okazać się w czymś lepsza, lub że będę wytykać im ich błędy i niedoskonałości - bardzo się mylą takimi przekonaniami, bo prawda jest taka że gdy zasłużą na zaufanie - zemną można wchodzić na szczyty i głęboko przeżywać momenty spadając bezpiecznie na jednym paragliting-u".
Czuję wielką samotność w mych sczelnych granicach, ale jednocześnie czuję że te granice to moja wolność i łupek powietrza bez którego nie mogła bym swobodnie oddychać. Jestem więc jak Kapitan na samotnym statku, z żaglem na maszcie, ale bez załogi na pokładzie"
Załoga przyjdzie, nie trzeba panikować. Powoli dzień za dniem robić swoje, mieć swój cel, pracować nad sobą, stawać się silniejszą osobą. Dzielić się swoją siłą z potrzebującymi i starać się jak najmniej przyjmować pomoc samej. Robić to, co Pani lubi robić, co wychodzi Pani najlepiej i co może pomóc innym ludziom. Po prostu dać innym coś, co jest im potrzebne, co jest pomocne, co jest wartościowe, co Pani potrafi. I ludzie sami przyjdą do Pani. I powoli zbierze się załoga. I zobaczy Pani, że dobrych ludzi jest dużo więcej, niż złych. Wszystko będzie dobrze, widocznie póki co zbiera Pani własne doświadczenie życiowe. Ale kiedyś wystrzeli :) <3
"Granice & Kompromisy"
Ja zawsze byłam kotem co chadza swoimi ścieżkami, dba o suwerenność i zaznacza swój teren/granice. Od najmłodszych lat trudy życia przystosowały mnie do przetrwania, wygrywania, oraz zaznaczania granic (jako najmłodsza z 5ki rodzeństwa i wychowująca się na łąkach, lasach i jeziorze koło domu, u matki która nas samodzielnie utrzymywała). Mając zaledwie 8 lat sprzedawałam 'owoce lasu' by mieć własne pieniądze, wspomóc matkę i nie musieć dzielić się z nikim "moim terenem", moimi marzeniami, moimi działaniami i planami na przyszłość. Mając 10 lat, wygrałam tytuł 'kapitana grupy' dziewcząt na koloniach letnich, w wyścigu, gdzie zaryzykowałam skok nad stroną górą, by wyprzedzić starsze i wyzsze odemnie dziewczyny.
Mając ok 6-7 lat samodzielnie zbudowałam swój szałas w gąszczu krzewiastych drzew i tam byłam Królową swej kryjówki i marzeń.
Będąc nastolatką, zarabiałam 3 x więcej od mojej mamy, a byłam zatrudniona odbywając prywatne praktyki fachu autoryzowane przez mą szkołę. To był jeden jedyny raz gdzie byłam zatrudniona 'u szefa'. Odtąd już byłam kowalem i szefen swego losu (własna firma-y).
Problem w tym, że wszystko w życiu powinno być właściwie wybalansowane, bo kiedy wchodzi to w stefę jednej skrajności lub drugiej, to człowiek staje się samotny i pusty jak wrak bez żagla, lub bez załogi.
Ja tak dobrze pilnowałam swej suwerenności, wolności i niezależności, że prawdopodobnie z tego powodu nie utrzymał się mój związek z ojcem mego dziecka. Nie darowałam kłamstw i zdrady. Nigdy też 'nie dopuściłam' innego mężczyzny by 'zarządzał' mym dzieckiem, mną, mym domem i moimi granicami/wolnością - więc świadomie skazałam się na samotność i samotne wychowywanie dziecka, a własne życie intymne obwarowałam granicą z przyzwoleniem dla mężczyzn na jedną noc/weekend :)
Nigdy też nie dopuściłam do tego by otworzyć granice domu i do mego syna dla 'internetowych przyjaciół' - tu w grę wchodziła ochrona, nie tylko sprawa 'granic'.
To samo stało się z przyłaciółkami, z których większość stałe wchodziły w moje życie, próbując odebrać mi albo mojego mężczyznę, albo zabrać to co sama zbudowałam dzięki talentom i staraniom, lub by udziobać sobie to czy owo czego mi zazdrościły, więc 'wylatywały' jedna po 2giej z mego życia. Nie było mowy o deptaniu po mym 'ogrodzie'/ głowie/ mym terenie i przywłaszczaniu sobie tego co moje/osobiste.
Takie staranne trzymanie swych granic, sprawiło, że albo jestem podziwiana przez adoratorów (też kobiety szukające mentorki) którzy należą najczęściej do tych 'Słabszych' co chcą przylepić się do 'Pewnej Siebie' - po to bym stała się ich mentorką, lub/oraz kochanką dla mężczyzn, co ładuje non-stop ich 'baterie', lub też trafiam na tych co mnie przesadnie unikają właśnie dlatego, że teren jest obwarowany 10 kłódkami a mury za wysokie - 'nie łatwe do zdobycia'.
Taki jest tylko mój obraz zewnętrzny, a tak naprawdę chętną jestem mentorować, pomagać, a nawet dawać to co moje - ale tylko gdy widzę Człowieka w czlowieku, tam gdzie sama widzę czyjąś potrzebę, a nie kiedy ktoś chce mi to narzucić, lub mnie wykorzystać.Mężczyźni silni, boją się że mogę okazać się w czymś lepsza, lub że będę wytykać im ich błędy i niedoskonałości - bardzo się mylą takimi przekonaniami, bo prawda jest taka że gdy zasłużą na zaufanie - zemną można wchodzić na szczyty i głęboko przeżywać momenty spadając bezpiecznie na jednym paragliting-u".
Czuję wielką samotność w mych sczelnych granicach, ale jednocześnie czuję że te granice to moja wolność i łupek powietrza bez którego nie mogła bym swobodnie oddychać. Jestem więc jak Kapitan na samotnym statku, z żaglem na maszcie, ale bez załogi na pokładzie.
Ja ciągle wybucham, średnio raz w miesiącu. Bardzo szybko mi się zbiera. staram się być asertywna bo to chyba o to chodzi. Z niektórymi wychodzi lepiej, z innymi gorzej. Granice mojej "przestrzeni" lub moich "norm" staram się zaznaczać od razu. jak nie to expozja
Nie potrafię ująć w 2 zdania klopotów z granicami, gdy przy utracie sprawności zaczęlam potrzebować konkretnej pomocy- tyle przykrości, jakoś przetrwałam, i potwierdzam, że na przyzwoitość można liczyć- swoją własną .. W innej sferze - kiedyś rozmawiałam w drzwiach uchylonych z osobą, która się zdenerwowała i zaczęła wykrzykiwać głupoty pod moim adresem. W domu kilkuletnie dziecko. Teren mój, drzwi także więc granicę miałam, powiedziałam, że porozmawiamy innym razem, kiedy się uspokoi. Wtedy pchnęla i drzwi i mnie. Okropne doświadczenie- nie móc obronićpodstawowych granic. Ale- nie wiem, czy nie jest to myślenie minusa- ale gdybym wcześniej dla tej osoby była "osobą o solidnych granicach" , to być może nie ważyła by się tak mnie napaść
Tak, mam słabe granice . Mama wymusza na mnie pomoc robiąc z siebie ofiarę , a mi jest jej żal . Druga sytuacja to zaczęłam nową pracę i każdy robi ze mną wywiad . Co postawią mnie koło kogoś innego to po jakim czasie zaczyna się wywiadowanie.
Zaznacz swoje granice, a zobaczysz, jakimi osobami się otaczasz - tak skwitowałabym moje doświadczenie w ustalaniu granic. Zdobyłam się na to dopiero w ubiegłym roku. Moje poczucie wartości wzrosło i poczułam się jeszcze silniejsza niż byłam. Dwie koleżanki odpadły. Poczułam ulgę. Żal mi ich, bo to są kobiety po czterdziestce, a więc starsze ode mnie, a zachowały się jak małe dziewczynki. Jedna tupnęła nóżką przez telefon, druga, również w rozmowie telefonicznej się rozpłakała. Może miała słabszy dzień. Nie wnikam. Zostałam z poczuciem, że zachowałam się fair.
Osoba postronna stwierdziła, że ich zachowanie było dziwne i tak naprawdę to one mnie źle potraktowały. Na dodatek się obraziły :) Ja nie jestem obrażona, ale kontaktu też nie szukam. One chyba wpadły w minus...
Mogło tu również zadziałać pole. Rozwiodłam się za alkoholikiem. One z alkoholikami żyją pod jednym dachem. Chyba wypadłam z alkoholicznego wspólnego pola :)
Zaczęłam ustalać granice również z mamą. I tu jest problem. Mam wrażenie, że niektóre osoby są niereformowalne, tudzież tak zaburzone, że nie ma szans na konstruktywną rozmowę i pozostaje tylko dystans. To też nie jest dobre rozwiązanie, bo mama wciąż czuje się pokrzywdzona (przez cały świat, również przez wnuki), a ja mam świadomość, że czas płynie.
Z drugiej strony nie mam już pięciu, dwudziestu czy nawet trzydziestu lat, by pozwalać jeździć po sobie jak po łysej kobyle.
Również jestem matką i wiem, że można inaczej. Normalnie. Z szacunkiem. Z wyczuciem. Z miłością.
Może inni nie potrafią inaczej. Może tacy są. Może nie potrafią się zmienić. Może wyimaginowane poczucie krzywdy i bycia ofiarą jest tak duże, że przesłania im prawdziwy obraz rzeczywistości. Nie wiem.
Wiem, że to jest trudne. Tu nie ma dobrych rozwiązań. Pozostaje mieć nadzieję, że w końcu w polu coś się zmieni i nastąpi happy end. I tego się trzymajmy :)
Dzięki Pani stałem się kartografem :D! Namiętnie rysuję granice, a jak już sobie jakąś narysuję, to zaczynam jej chronić jak celnik, lub nie przekraczać, w zależności jaką stworzyłem. Faktem jest, że najtrudniej jest doprowadzić praktykę do tych wytyczonych "linii". Gdyby nie Pani... jeszcze długo bym się włóczył po nieswoich włościach, i wpuszczał innych na swoje ;).
dziękuję i Pozdrawiam!
Szanuję cudze granice ale mam problem z nachalnymi ludźmi, którzy gwałca moje granice. Trudno mi uwierzyć że ktoś może sobie nie zdawać sprawy że je przekracza. A jednak tak jest i spotkałam się z tym. Bliska mi osoba podjęła terapię żeby się z tego wyleczyć. Cześć i chwała terapeutce która jej to uświadomiła. Ja miałam tysiaczne trudności żeby jej to powiedzieć i nie zawsze udawało mi się obronić swój teren przed jej atakami. Może moje granice nie były takie silne jak myślałam? Może chciałam zachować tę przyjaźń bo miała dużo innych wartości. Chyba jej wielowymiarowość miała dla mnie sens, bo innej nachalnej przyjaciółki pozbyłam się stanowczo i bez żalu. Zreszta naprawdę mało takich osób spotykam na szczęście. W każdym razie przy okazji tego wpisu przeegzaminuję siebie w sprawie granic, za co dzięki ogromne p. Tatiano.
Witam
Ja tez mam problemy z granicami.
Przez 20 lat mojego małżeństwa teściowie non stop wrzucali nam na glowe skargi na swoją najstarszą corkę, moją szwagierkę.
Kazda okazja była dobra żeby nam kisić tym życie.
Starałam sie być neutralna chociaż teściowie często mieli rację. Ja wiedzialam że nie należy sie wtrącac i starałam sie być neutralna jak Szwajcaria i słuchałam tego zamiast powiedziec że mają to załatwiac ze swoją córką bo mi sie juz tego słuchać nie chce.
Ale oststnio nie dalam rady i zabralam stanowisko.
Szwagierka jest obrażona.
Błąd 1.nie postawiłam tesciom granicy.
Blad2. weszłam na teren szwagierki...
Pani Tatiano,
Dziękuję Pani za kolejny, dający bardzo do myślenia i pracy nad sobą wpis. Też nie jestem żadnym wyjątkiem w tej kwestii, i wielokrotnie miałam problem z zachowaniem swoich granic. Bardzo często wychodzę z założenia, że ktoś sam z siebie je uszanuje,
że ma na tyle kultury i sumienia.... Ale jak się okazuje, tak nie jest, że granic trzeba pilnować i to dobrze! Na szczęście na naukę nigdy nie jest za póżno...
Dziękuję Pani Tatiano, ten wpis jest bardzo, bardzo wartosciowy. Jakby specjalnie dla mnie napisany :-)
Mam problemy z granicami w zwiazkach partnerskich. O dziwo tylko tam, bo w innych relacjach jest wyjatkowo dobrze.
Zauwazylam, ze erotyczna bliskosc powoduje u mnie jakis rodzaj dysbalansu, ktory przenosze na mezczyzne i to w konsekwecji czyni te zwiazki trudnymi dla mnie. Wyjatkowo bolesnie odczuwam w tych relacjach deptanie moich granic. Moze jest tak dlatego ze nikt z moich przyjaciol, dzieci, znajomych tego nie robi, nie jestem wiec zahartowana ;-) Bardzo chcialabym to zmienic, ale nie wiem jeszcze jak.
Z pomoca Pani bloga wiele rzeczy sobie uswiadomilam. Robie juz nawet male postepy. Dzieki Pani. Bardzo serdecznie dziekuje :-*
<3
Zawsze pozwalałam ludziom na zbyt wiele, zarówno w pracy, w przyjaźni, w rodzinie. Pomimo że czułam dyskomfort już w trakcie jakiejś sytuacji, czułam wewnętrzny bunt, a na zewnątrz się uśmiechałam. Zazwyczaj sytuacja kończy się tak że ktoś już tak mi wejdzie na głowę że nie widzę wyjścia i uciekam. Najgorsze jest to w pracy, zawsze zostaję kozłem ofiarnym i zmieniam pracę na inną, w nadziei że będzie lepiej. Niekończąca się historia, ale nie umiem tego przerwać
Anka ,nie boj sie wyrazac swojego zdania jeśli ktoś przekracza twoje granicę .Ja też tak miałam i właśnie jestem w takiej sytuacji w pracy .Ale zaczęłam mówić co mi nie pasuje nawet nie wiesz jaka to jest ulgą jak by 100kg kamień z Ciebie spadł :).Spróbuj
Może na początek zacząć mówić na głos, a nie tylko w myślach, co Pani myśli. Można to zrobić spokojnie i z szacunkiem dla drugiej strony. I wytrzymać reakcję, bo może być różna, skoro otoczenie jest przyzwyczajone do Pani uległości. Pierwszy raz może być dla Pani trudny, ale później, kiedy już złapie Pani wiatr w żagle, będzie już tylko lepiej :)
Będzie Pani ze sobą do końca życia. Warto zadbać, by dobrze się Pani ze sobą czuła.
Ja mam problem z wyznaczeniem granic, chyba..., nie wiem jak zerwać z chłopakiem, którego nie kocham, on mówił mi chyba przeczuwajac, że jest coś nie tak, że jest słaby, wrażliwy, często wpada w depresję, boję się, że jak Go zostawię zalamie się, że złamie mu serce, ale już nie dam rady dłużej w tym tkwić... Co zrobić w takiej sytuacji? Czy to jest brak granic? Mam wyrzuty do siebie, że próbowałam na siłę go pokochać...
Wyrzuty sumienia proponowałabym zamienić na świadomość, że ma Pani doświadczenie w tej kwestii i już nigdy Pani tego nie zrobi. Już Pani wie, że nie można kogoś pokochać na siłę.
Nie wie Pani co zrobi chłopak, gdy go Pani zostawi. Może tylko się Pani wydaje, że się załamie. Może każde z was spotka odpowiednią osobę.
Tkwienie w związku bez przyszłości nikomu nie służy. Chciałaby Pani, żeby ktoś się z Panią umawiał z litości? Albo ze strachu, że się Pani załamie? Jedne związki się kończą, drugie zaczynają. Życie...
Pani Tatiano,, dzięki Pani nie reaguję na telefony od Plusa, nie otworzyłam też drzwi udając, że mnie nie ma mnie w domu ( nie byliśmy umówieni).. Kiedy nie chcę kogoś zapraszać to nie robię tego. Wcześniej to byłoby przecież nie do pomyślenia, abym odmówiła gościny znajomym. Czuję się jakby inna..Ale nauka, nauka nauka... Najlepsze przede mną. .Gorąco pozdrawiam.
TAK -mialam bardzo duzy problem z USTALENIEM GRANIC..............................POCHODZ Z rodziny NEUROTYCZNEJ ..........I DWIE NAJBLISZE MOJEMU sercu -OSOBY sa NARCYSTKAMI.......................CJAGLE KONFLIKTY I WALKA o wladze wydaje im sie ze w rodzinie mozna WSZYSTKO .?...........A NIE ZNAJA wogule takiego slowa jak granice .?- pozatym uwazaj.....ze w rodzinei mozna robic wszystko bez poszanowania i szacunku dla drugiej osoby-???--. bo to rodzina! ! tkwilam w tym poczucju winy i wstydu prawie cale moje zycje ............................dzieki -PANI TATIANO -! ZACZELAM SIE WYZWALAC -POSTAWILAM GRANIC -PRAWIE ZERWANE KONTAKTY -! jest mi bardzo ciezko bo jedna z tych OSUB JEST B.CHORA ......................I musze do niej pojechac .... tak ze bedzie ....?JUZ WIEM Z GORY =NIE LEKKO ? ALE chej-? co moge / to to co USLYSZALAM KIEDYS OD -PANI na filmiku..?."Jak masz ciezko ..I I MUSISZ......WYBRAC ?to zawsze -WYBIERZ SIEBIE -I POSTAW na siebie " tak ze KOCHANA PANI TATJANO -prosze nigdy nie ustawac w tym co PANI robi -bo to jest dzielenie sie dobrem -z dobrostanu ...................DZIEKUJE
Zawsze kiedy na chwileczkę opadam z sił wracam tu :) uśmiecham się :) i dostaje energię. Dziękuje Pani Tatiano za to, że Pani jest!
Jak dobrze, że ten Pani wpis dzisiaj znalazłam Dzięki niemu czuję się trochę lepiej, trochę jaśniej mi pod czaszką... Przyjaciel napisał mi, że stało się w jego życiu coś złego... Zadzwoniłam więc i zapytałam wprost, o co chodzi. Nie odpowiedział, rozmawiał wymijająco. Nie jesteśmy parą i nigdy być nie chcieliśmy. Nie o nas więc chodziło. Próbuję nie być ciekawa, co się stało, ale czuję, że problem jest poważny. Granice to ważna rzecz. Ale przecież powiedział "A".., dlaczego unika powiedzenia: "B". Czy do głowy mu nie przyjdzie, że będę się martwić?
Czy chcąc zachować granice, nie powinnam się już wtrącać, nie powinnam się martwić? Jak to w ogóle możliwe się nie martwić? Nowy Rok, a tyle smutku w moim życiu...
Pani Tatiano, a czy zwolnienie z pracy może być tylko postawieniem granicy (jak jak Pani napisała), czy także przekroczeniem czyjeś granicy, wejściem na cudze terytorium?
Proszę trochę rozwinąć wątek.
Jeśli ktoś kogoś zwalnia to znaczy ze jest władny to zrobić, zachodzi jednostronna zależność. Co jeśli przełożony zwalnia pracownika np. po to, żeby wyeliminować swoją potencjalną konkurencję? W takiej sytuacji podwładny pewnie przekroczył granice (prawdopodobnie musiał w jakiś sposób wejść na terytorium przełożonego, skoro ten poczuł się zagrożony). Czy można jednak stwierdzić, że przełożony też przekracza granice, skoro działa z myślą o sobie, a nie firmie/ zespole?
Zostaw Komentarz